...nadejszła ta wiekopomna chwila. Jutro, najpóźniej pojutrze jadę na moje "włości". Pewnie jak zazwyczaj będę przez pierwsze trzy dni rozstrząsać swój stan psychiczny, no bo czy ktoś normalny dobrowolnie zamienia ciepłą wodę w kranie na zimną wyciąganą wiadrem ze studni (a po zimie to i czasem mysz się trafi), puszysty dywanik przy łóżku na pokrytą mysimi bobkami podłogę i czysty biały klopik, w którego czeluściach za dotknięciem paluszka znikają wszelkie nieczystości, na toaletę "kompostującą", czyli zwykłą wygódkę na dworze? No chyba nie.
Po kilku dniach mi to przechodzi i zaczynam cieszyć się bliskim kontaktem z naturą i poczuciem, że robię coś sensownego, wiosennymi kwiatami w lesie i obserwacją ptaków i ogólnie budzącej się do życia przyrody.
Parę lat temu kupiliśmy dwa hektary ziemi z rozpadającą się chałupą w odległym zakątku południowo-wschodniej Polski. Na razie mieszkamy tam latem i głównie obserwujemy naturę, od czasu do czasu dokładając coś od siebie...
wtorek, 21 kwietnia 2015
sobota, 11 kwietnia 2015
piątek, 27 marca 2015
Ogrodowa obsesja
I skąd się toto bierze? Co wypycha z ciepłego łóżeczka skoro świt i gna po ogrodzie, każąc wypatrywać nowych listków, wyłążących spod ziemi kiełków, rozwijających się pąków i lokatorów budek dla ptaszków?
Dziecięciem będąc, owszem, lubiłam chodzić do lasu, grzebać patykiem w strumyku i obserwować ptaki przy karmniku, ale już prace ogrodowe to był niezbyt lubiany obowiązek. Ogród miała moja babcia i pamiętam, że rosło tam "wszystko". Potem mama uprawiała parę grządek, bardziej z konieczności i oszczędności niż zamiłowania. Takie były czasy, że normalnym było uprawianie własnych warzyw, a nawet trzymanie paru kur, jeśli tylko ktoś miał taką możliwość. Sadziło się zawsze to samo: marchew, pietruszkę i selery, które zimowały potem w piwnicy, w wiadrach z wilgotnym piaskiem, cebulę z dymki, składaną potem w koszykach oraz pory, pomidory i ogórki do zjedzenia "na już", względnie do ukiszenia. Kapusta, kupiona od rolnika kisiła się w beczce, a jabłka i gruszki pachniały na półkach. Potem czasy się zmieniły, kupowało się wszystko w warzywniaku, a grządki zarosły trawą.
Aż nagle coś mnie naszło i musiałam, no musiałam mieć własny ogród. Czasem sobie tłumaczę to czymś w rodzaju misji, zaopiekowania się kawałkiem Ziemi i zapewnieniu mu maksymalnej bioróżnorodności, czasem chcę po prostu mieć zdrową żywność, świeże powietrze i święty spokój. Moja mama zaś twierdzi, że odezwały się we mnie geny drugiej babci, której zresztą nigdy nie poznałam. Dziwne to.
Dziecięciem będąc, owszem, lubiłam chodzić do lasu, grzebać patykiem w strumyku i obserwować ptaki przy karmniku, ale już prace ogrodowe to był niezbyt lubiany obowiązek. Ogród miała moja babcia i pamiętam, że rosło tam "wszystko". Potem mama uprawiała parę grządek, bardziej z konieczności i oszczędności niż zamiłowania. Takie były czasy, że normalnym było uprawianie własnych warzyw, a nawet trzymanie paru kur, jeśli tylko ktoś miał taką możliwość. Sadziło się zawsze to samo: marchew, pietruszkę i selery, które zimowały potem w piwnicy, w wiadrach z wilgotnym piaskiem, cebulę z dymki, składaną potem w koszykach oraz pory, pomidory i ogórki do zjedzenia "na już", względnie do ukiszenia. Kapusta, kupiona od rolnika kisiła się w beczce, a jabłka i gruszki pachniały na półkach. Potem czasy się zmieniły, kupowało się wszystko w warzywniaku, a grządki zarosły trawą.
Aż nagle coś mnie naszło i musiałam, no musiałam mieć własny ogród. Czasem sobie tłumaczę to czymś w rodzaju misji, zaopiekowania się kawałkiem Ziemi i zapewnieniu mu maksymalnej bioróżnorodności, czasem chcę po prostu mieć zdrową żywność, świeże powietrze i święty spokój. Moja mama zaś twierdzi, że odezwały się we mnie geny drugiej babci, której zresztą nigdy nie poznałam. Dziwne to.
poniedziałek, 9 marca 2015
Unilog
1. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.
No i może jeszcze wprowadzić lekcje empatii w szkołach (plus zajęcia terenowe w szpitalach i schroniskach dla zwierząt).
No i może jeszcze wprowadzić lekcje empatii w szkołach (plus zajęcia terenowe w szpitalach i schroniskach dla zwierząt).
wtorek, 3 marca 2015
Piosenka francuska
Ponieważ pamiętam jeszcze czasy, kiedy ze względów politycznych piosenka angielskojęzyczna była w środkach masowego przekazu mało obecna, natomiast piosenka francuska (i inne europejskie) została ludowi udostępniona, wciąż mam do tej piosenki sentyment. I nawet nie tak bardzo przeszkadza mi, że nie znam francuskiego i w związku z tym mam raczej ogólne pojęcie o czym śpiewają. Niestety moje nieliczne próby nauczenia się francuskiego kończyły się na ogół po dwóch lekcjach. Niemniej jednak cieszę się, że mogę sobie te starocia na jutubie pooglądać.
piątek, 20 lutego 2015
Solastalgia
Nie wiem, czy istnieje jakiś polski odpowiednik tego terminu. Wymyślił go australijski filozof Glenn Albrecht, by opisać stan podobny do nostalgii, melancholii związanej z opuszczeniem swojego kraju albo miejsca urodzenia i tęsknoty za nim. Aby odczuwać solastalgię nie trzeba nigdzie wyjeżdżać. Mieszka się tam gdzie zawsze, tylko miejsce to jest już inne. Albrecht odnosił się w swoich wywodach bardziej do zmian klimatycznych albo do wielkich ingerencji człowieka w środowisko naturalne (susze, powodzie, kopalnie odkrywkowe itp.), kiedy to, co znajome i przewidywalne zmienia się nagle i czujemy się bezsilni i niemający jakiegokolwiek wpływu na to, co nas otacza i co się dzieje.
Myślę, że można by trochę rozszerzyć znaczenie tego słowa. Wszystko zmienia się w tempie dawniej niespotykanym i często chciałoby się zwolnić i powrócić do tego dawnego świata, którego często już wokół nas nie ma. Wydaje mi się, że sporo osób, włącznie ze mną, gdzieś tam w środku sobie taką małą solastalgię hoduje. Ach, kraj lat dziecinnych... Ale też nie uważam, że jest to uczucie destrukcyjne, wręcz przeciwnie. Jest to okruszek marzenia, nasionko, z którego wyrosnąć może duże drzewo opierające się wichrom historii i dające schronienie ludziom. Możemy starać się odbudowywać tamten świat, albo przynajmniej przechować jego pamięć dla przyszłych pokoleń. Świat może trochę (albo nawet bardzo) wyidealizowany, pełen ludzkiej życzliwości, solidarności i tolerancji, upalnych lat i białych zim, lasów zapraszających do swego wnętrza, ukwieconych łąk i źródełek z krystalicznie czystą wodą, raczej mało realny, ale jakżeż piękny.
Myślę, że można by trochę rozszerzyć znaczenie tego słowa. Wszystko zmienia się w tempie dawniej niespotykanym i często chciałoby się zwolnić i powrócić do tego dawnego świata, którego często już wokół nas nie ma. Wydaje mi się, że sporo osób, włącznie ze mną, gdzieś tam w środku sobie taką małą solastalgię hoduje. Ach, kraj lat dziecinnych... Ale też nie uważam, że jest to uczucie destrukcyjne, wręcz przeciwnie. Jest to okruszek marzenia, nasionko, z którego wyrosnąć może duże drzewo opierające się wichrom historii i dające schronienie ludziom. Możemy starać się odbudowywać tamten świat, albo przynajmniej przechować jego pamięć dla przyszłych pokoleń. Świat może trochę (albo nawet bardzo) wyidealizowany, pełen ludzkiej życzliwości, solidarności i tolerancji, upalnych lat i białych zim, lasów zapraszających do swego wnętrza, ukwieconych łąk i źródełek z krystalicznie czystą wodą, raczej mało realny, ale jakżeż piękny.
wtorek, 3 lutego 2015
Koncepcja
Zawsze bardziej podobały mi się lasy niż ogrody. A już te francuskie przystrzyżone pod sznurek bukszpany i wszelkie geometryczne kształty ujarzmiające naturę są zupełnie nie w moim guście i nie potrafię pojąć, dlaczego niektórzy tak się nimi zachwycają. Ale może mają większe zamiłowanie do porządku niż ja.
Dlatego do tej pory było dla mnie oczywiste, że mój ogród będzie ogrodem leśnym - takim lasem, gdzie zamiast brzózek i sosenek rosną jabłonki i śliwy, a w niższych piętrach krzewy porzeczek, malin i różne inne rośliny, które łączy to, że nadają się do jedzenia (a jest ich całkiem sporo). Nie ukrywam, że koncepcja podziału pracy - ja 25%, natura (pan Bóg) 75% też bardziej przemawia do mnie niż zwalczanie tejże natury poprzez cięgłe plewienie, koszenie, kopanie i inne ingerencje.
Ostatnio jednak, z tęsknoty za wiosną i ogrodem, zaczęłam sobie wieczorami oglądać na jutubie "Gardeners' World". I bardzo spodobał mi się ogród Monty Dona - ogród, w którym wszystko jest pod kontrolą, a podział pracy jest dokładnie odwrotny. Oczywiście budżet programu pewnie jest niemały, a i w tym ogrodzie pracuje więcej niż jedna osoba, niemniej jednak jest sporo do podpatrzenia.
Ze swojej dotychczasowej koncepcji nie zamierzam rezygnować, ale myślę, że powinnam poświęcić trochę więcej czasu planowaniu. Ogród jest dziełem sztuki i dobrze byłoby, gdyby było można w nim zauważyć jakąś myśl przewodnią, dbałość o stronę estetyczną obok tej utylitarnej. Krótko mówiąc, chcę by mój ogród stał się trochę ładniejszy, choć pewnie nadal nie będą mnie specjalnie wzruszać uwagi typu: "A czemu te warzywa rosną w chwastach?" i "To gdzie jest ten twój ogród?".
Dlatego do tej pory było dla mnie oczywiste, że mój ogród będzie ogrodem leśnym - takim lasem, gdzie zamiast brzózek i sosenek rosną jabłonki i śliwy, a w niższych piętrach krzewy porzeczek, malin i różne inne rośliny, które łączy to, że nadają się do jedzenia (a jest ich całkiem sporo). Nie ukrywam, że koncepcja podziału pracy - ja 25%, natura (pan Bóg) 75% też bardziej przemawia do mnie niż zwalczanie tejże natury poprzez cięgłe plewienie, koszenie, kopanie i inne ingerencje.
Ostatnio jednak, z tęsknoty za wiosną i ogrodem, zaczęłam sobie wieczorami oglądać na jutubie "Gardeners' World". I bardzo spodobał mi się ogród Monty Dona - ogród, w którym wszystko jest pod kontrolą, a podział pracy jest dokładnie odwrotny. Oczywiście budżet programu pewnie jest niemały, a i w tym ogrodzie pracuje więcej niż jedna osoba, niemniej jednak jest sporo do podpatrzenia.
Ze swojej dotychczasowej koncepcji nie zamierzam rezygnować, ale myślę, że powinnam poświęcić trochę więcej czasu planowaniu. Ogród jest dziełem sztuki i dobrze byłoby, gdyby było można w nim zauważyć jakąś myśl przewodnią, dbałość o stronę estetyczną obok tej utylitarnej. Krótko mówiąc, chcę by mój ogród stał się trochę ładniejszy, choć pewnie nadal nie będą mnie specjalnie wzruszać uwagi typu: "A czemu te warzywa rosną w chwastach?" i "To gdzie jest ten twój ogród?".
środa, 21 stycznia 2015
Internet
"Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów". Trudno tutaj się z Lemem nie zgodzić, ale kluczowe tu jest stwierdzenie "nie wiedziałem". W życiu realnym na ogół obracamy się w swoich kręgach, które w ten lub inny sposób są wyselekcjonowane. Przyjaźnimy się z osobami, które lubimy, uczęszczamy do miejsc, gdzie spotykamy ludzi nam podobnych. Jedni wolą pójść na stadion, a inni do filharmonii.W internecie zaś wszyscy są razem, spotyka się więc osoby, które wydają się żyć w światach alternatywnych.
Ostatnio zrobiłam sobie wycieczkę po blogach i muszę przyznać, że była to wyprawa bardzo udana. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tylu ludzi inteligentnych, kreatywnych, z poczuciem humoru i pasją. Już sama świadomość, że istnieją w całkiem dużej ilości podnosi na duchu i trochę poprawiła moje zdanie na temat internetu.
Ostatnio zrobiłam sobie wycieczkę po blogach i muszę przyznać, że była to wyprawa bardzo udana. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tylu ludzi inteligentnych, kreatywnych, z poczuciem humoru i pasją. Już sama świadomość, że istnieją w całkiem dużej ilości podnosi na duchu i trochę poprawiła moje zdanie na temat internetu.
wtorek, 13 stycznia 2015
Pamiętajcie o ogrodach
Przyjechawszy do kraju po dziesięciu latach nieobecności zdziwiłam się, jaką nienawiścią darzeni są ekolodzy. Oczywiście nie mam tutaj na myśli osób pracujących naukowo w dziedzinie ekologii, ale tych, którzy popularnie nazywani są eko-oszołomami bądź eko-terrorystami, czyli obrońców środowiska. Właściwie w każdej innej dziedzinie i działalności społeczeństwo jest podzielone, wszystko ma swoich zwolenników i przeciwników, ale jeśli idzie o ekologów, to poza nielicznymi wyjątkami wołających na puszczy, są oni wrogiem publicznym numer jeden. No czasem dołącza się też cyklistów, ale to pewnie dlatego, że poglądy też mają takie bardziej pro-ekologiczne.
Zachodzę w głowę, co takiego musiało się stać podczas mojej nieobecności, że ludzie, jeśli nawet nie potępiają ekologów w czambuł, to boją się przyznać do swoich sympatii do przyrody, by nie zostać zaliczonymi do tego grona i zbluzganymi, a w najlepszym wypadku potraktowanymi z podejrzliwością. Ekolodzy-naukowcy nawet protestują przeciw nazywaniu obrońców środowiska ekologami, bo termin ten stał się w zasadzie obelżywy. Niechęć do ekologów jest nawet silniejsza od wszechobecnej rusofobii - fora internetowe pełne były entuzjastycznych pochwał dla Putina po uwięzieniu aktywistów "Greenpeace'u".
Dlaczego powątpiewanie w jedyną słuszną drogę postępu, czyli "ludziom się należy, bo są najważniejsi" spotyka się z reakcjami obronnymi? Co jest złego w tym, że prócz nas przeżyją żaby i ślimaki, które bez naszej pomocy często skazane są na wyginięcie? Czy tak trudno pojąć, że i my sami bez przyrody nie przetrwamy? Nie wiem. Nie rozumiem.
Zachodzę w głowę, co takiego musiało się stać podczas mojej nieobecności, że ludzie, jeśli nawet nie potępiają ekologów w czambuł, to boją się przyznać do swoich sympatii do przyrody, by nie zostać zaliczonymi do tego grona i zbluzganymi, a w najlepszym wypadku potraktowanymi z podejrzliwością. Ekolodzy-naukowcy nawet protestują przeciw nazywaniu obrońców środowiska ekologami, bo termin ten stał się w zasadzie obelżywy. Niechęć do ekologów jest nawet silniejsza od wszechobecnej rusofobii - fora internetowe pełne były entuzjastycznych pochwał dla Putina po uwięzieniu aktywistów "Greenpeace'u".
Dlaczego powątpiewanie w jedyną słuszną drogę postępu, czyli "ludziom się należy, bo są najważniejsi" spotyka się z reakcjami obronnymi? Co jest złego w tym, że prócz nas przeżyją żaby i ślimaki, które bez naszej pomocy często skazane są na wyginięcie? Czy tak trudno pojąć, że i my sami bez przyrody nie przetrwamy? Nie wiem. Nie rozumiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)