piątek, 20 lutego 2015

Solastalgia

Nie wiem, czy istnieje jakiś polski odpowiednik tego terminu. Wymyślił go australijski filozof Glenn Albrecht, by opisać stan podobny do nostalgii, melancholii związanej z opuszczeniem swojego kraju albo miejsca urodzenia i tęsknoty za nim. Aby odczuwać solastalgię nie trzeba nigdzie wyjeżdżać. Mieszka się tam gdzie zawsze, tylko miejsce to jest już inne. Albrecht odnosił się w swoich wywodach bardziej do zmian klimatycznych albo do wielkich ingerencji człowieka w środowisko naturalne (susze, powodzie, kopalnie odkrywkowe itp.), kiedy to, co znajome i przewidywalne zmienia się nagle i czujemy się bezsilni i niemający jakiegokolwiek wpływu na to, co nas otacza i co się dzieje.
Myślę, że można by trochę rozszerzyć znaczenie tego słowa. Wszystko zmienia się w tempie dawniej niespotykanym i często chciałoby się zwolnić i powrócić do tego dawnego świata, którego często już wokół nas nie ma. Wydaje mi się, że sporo osób, włącznie ze mną, gdzieś tam w środku sobie taką małą solastalgię hoduje. Ach, kraj lat dziecinnych... Ale też nie uważam, że jest to uczucie destrukcyjne, wręcz przeciwnie. Jest to okruszek marzenia, nasionko, z którego wyrosnąć może duże drzewo opierające się wichrom historii i dające schronienie ludziom. Możemy starać się odbudowywać tamten świat, albo przynajmniej przechować jego pamięć dla przyszłych pokoleń. Świat może trochę (albo nawet bardzo) wyidealizowany, pełen ludzkiej życzliwości, solidarności i tolerancji, upalnych lat i białych zim, lasów zapraszających do swego wnętrza, ukwieconych łąk i źródełek z krystalicznie czystą wodą, raczej mało realny, ale jakżeż piękny.


wtorek, 3 lutego 2015

Koncepcja

Zawsze bardziej podobały mi się lasy niż ogrody. A już te francuskie przystrzyżone pod sznurek bukszpany i wszelkie geometryczne kształty ujarzmiające naturę są zupełnie nie w moim guście i nie potrafię pojąć, dlaczego niektórzy tak się nimi zachwycają. Ale może mają większe zamiłowanie do porządku niż ja.
Dlatego do tej pory było dla mnie oczywiste, że mój ogród będzie ogrodem leśnym - takim lasem, gdzie zamiast brzózek i sosenek rosną jabłonki i śliwy, a w niższych piętrach krzewy porzeczek, malin i różne inne rośliny, które łączy to, że nadają się do jedzenia (a jest ich całkiem sporo). Nie ukrywam, że koncepcja podziału pracy - ja 25%, natura (pan Bóg) 75% też bardziej przemawia do mnie niż zwalczanie tejże natury poprzez cięgłe plewienie, koszenie, kopanie i inne ingerencje.
Ostatnio jednak, z tęsknoty za wiosną i ogrodem, zaczęłam sobie wieczorami oglądać na jutubie "Gardeners' World". I bardzo spodobał mi się ogród Monty Dona - ogród, w którym wszystko jest pod kontrolą, a podział pracy jest dokładnie odwrotny. Oczywiście budżet programu pewnie jest niemały, a i w tym ogrodzie pracuje więcej niż jedna osoba, niemniej jednak jest sporo do podpatrzenia.
Ze swojej dotychczasowej koncepcji nie zamierzam rezygnować, ale myślę, że powinnam poświęcić trochę więcej czasu planowaniu. Ogród jest dziełem sztuki i dobrze byłoby, gdyby było można w nim zauważyć jakąś myśl przewodnią, dbałość o stronę estetyczną obok tej utylitarnej. Krótko mówiąc, chcę by mój ogród stał się trochę ładniejszy, choć pewnie nadal nie będą mnie specjalnie wzruszać uwagi typu: "A czemu te warzywa rosną w chwastach?" i "To gdzie jest ten twój ogród?".